26 marca 2013

Teatr wspomnień.

       Często śni mi się, że spadam. Ostatnio jednak sen ten nawiedza mnie w trochę innym wydaniu niż dotychczas. Śnię o tym, że latam. Unoszę się wysoko nad taflą błękitnego oceanu, który w świetle roziskrzonego  słońca  mieni się wspaniałą tęczą kolorów. Słońce woła mnie do siebie, zachęca, szepce moje imię. Wiem, że nie mogę pofrunąć wyżej, bo grozi to katastrofą. Moje skrzydła rozpadłyby się, gdybym za bardzo zbliżyła się do słońca. Jestem świadoma zagrożenia, a mimo to za każdym razem popełniam ten sam błąd i decyduję się zaryzykować. Początkowo, ku mojemu zdziwieniu, ze skrzydłami nic się nie dzieje, a ja czuję taką euforię, że mam ochotę piszczeć z radości. Jestem wolna - wolna jak ptak. Świadomość podpowiada mi, że mogę zrobić bardzo dużo. Czuję ogromną energię emanującą z całego mojego ciała, jakby ktoś wymienił mi baterie na nowe. Czuję, że mam wszystko, czego mi trzeba. Jestem szczęśliwa. Cholernie szczęśliwa.
      I wtedy, w ułamku sekundy, wszystko tracę. Moje skrzydła rozpadają się na kawałki, a ja, spanikowana, staram się jakoś utrzymać w powietrzu. Nerwowo macham rękoma, ale to na nic. Spadam. Coraz szybciej. Świat wiruje mi przed oczyma, a ja czuję tylko żal i strach. Boję się upadku. Boję się, że już nigdy nie będę tak szczęśliwa, jak tam - na górze.  Boję się, że stracę wszystko. Spadając myślę tylko o tym, że mogłam zrobić tak wiele, że nic już nie będzie takie jak dawniej, że przegapiłam wiele życiowych okazji,  że byłam głupia myśląc, że mi się uda,  że mogłam nie ryzykować i zostawić wszystko tak, jak było..
           W momencie, w którym moje ciało zderza się z powierzchnią wody, budzę się zalana potem, mam sucho w ustach i drapie mnie w gardle.. Wszystkiemu towarzyszy uczucie pustki. Pustki tak ogromnej, że mam ochotę się rozpłakać..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz